Robert Podlecki: Boisko to nie teatr

04.05.20Utworzono
/uploads/assets/2330/polska 3.JPG
Można powiedzieć, że na sędziowaniu zjadł zęby. W Lublinie mówi się o nim oficjalnie, jako ojcu chrzestnym i mentorze ponad 50-osobowej grupy arbitrów, których zaraził pasją do gwizdka. Robert Podlecki dzisiaj prowadzi głównie mecze na parkietach Futsal Ekstraklasy, ale w przeszłości pracował również z powodzeniem na dużym boisku i to na szczeblu centralnym. Jego zdaniem najważniejszą cechą sędziego jest odporność na stres. I to nawet wtedy, kiedy na chwilę przed meczem, gdzieś zawieruszy się moneta do losowania.

Jak to jest być ojcem chrzestnym ponad 50 arbitrów? W czym tkwi sekret zachęcenia tak ogromnej rzeszy uczniów Zespołu Szkół nr 1 w Lublinie do spróbowania swoich sił na boisku z gwizdkiem?

 

- Powiem szczerze, że to długa historia, bo sięga 20 lat mojej pracy w tej placówce oświatowej. Mam do niej ogromny sentyment, ponieważ uczęszczałem do niej jako uczeń, odbyłem w niej praktyki i od 2002 roku pracuję w tej szkole jako nauczyciel wychowania fizycznego. Do sędziowania namówił mnie dyrektor Marek Kowalczyk. Notabene arbiter klasy międzynarodowej i były szef wyszkolenia sędziów w Polskim Związku Piłki Nożnej. W przeszłości zdarzyło mi się również kopać piłkę na poziomie dzisiejszej II ligi i otarłem się gdzieś o reprezentację do lat 16 oraz 18, ale moja przygoda z piłką trwała do 25. roku życia. Kiedy zacząłem pracować w szkole, to pojawiła się nisza. Brakowało w województwie lubelskim sędziów, zresztą podobnie jest dzisiaj. Wręczam, niektórym uczniom podczas zajęć gwizdek, żeby zobaczyli, jak mecz wygląda z tej drugiej strony. Ja poznałem to doskonale. Zarówno jako zawodnik, sędzia i trener. Optyka się zmienia w zależności od miejsca zajmowanego na boisku. Wcale nie jest łatwo być arbitrem. W sumie udało się nam wychować ponad 50. arbitrów. W tym między innymi braci Kamila, Karola i Łukasza Szczołko, którzy wspinają się coraz wyżej w sędziowskiej hierarchii.

 

- Każdy może być sędzią? Jakie cechy czy też umiejętności powinna posiadać osoba, która marzy o karierze arbitra w ekstraklasie? Czy pomaga na przykład doświadczenie piłkarskie.

 

- Tak jak nie każdy piłkarz może być dobrym sędzią, tak samo nie każdy dobry piłkarz może być niezłym trenerem. Najważniejsza jest głowa. My to nazywamy przepisem na grę, artykuł 18 – czyli wykorzystanie głowy na boisku. Przepisy, przepisami, ale umiejętność radzenia sobie ze stresem sprawia, że rzadziej popełnia się błędy. Nie ma ludzi nieomylnych, nikt nie jest perfekcyjny. Odporność psychiczna jest kluczowa w tej profesji, ponieważ przygotować fizycznie do meczu można każdego przy odpowiednim podejściu. W jednej z publikacji przeczytałem niedawno, że jeden z angielskich klubów zatrudnił arbitra, ponieważ zawodnicy dostawali zbyt wiele czerwonych kartek. Po takim szkoleniu drużyna jest bardziej zdyscyplinowana i zawodnicy wiedzą, jakich dokładnie przewinień muszą się wystrzegać. W dzisiejszym futbolu czy futsalu z przepisami i ich interpretacją zawodnicy i trenerzy powinni być na bieżąco. Myślę, że wkrótce u nas w Polsce również na takie rzeczy będzie zwracana baczniejsza uwaga.

 

- Uchylmy rąbka tajemnicy, jak wygląda kurs sędziowski? Czego trzeba się spodziewać? Z czym największy problem mają początkujący?

 

- Prowadzę takie kursy od lat i przyznam szczerze, że już na samym początku staramy się poddać weryfikacji osoby, które przyszły na niego tylko po to, żeby zarobić pieniądze. Nikt na początku nie powinien tego traktować w taki sposób. Może studentom uda się w ten sposób dorobić kilkaset złotych, ale nie to jest najważniejsze. Już na pierwszych zajęciach staramy się pokazać, na jakie trudy powinien być przygotowany arbiter, ile wysiłku musi włożyć w to wszystko. Uzmysławiamy, jak bardzo trzeba dbać o formę fizyczną, czy w końcu ile czasu trzeba poświęcić na dojazdy na zawody. Kreślimy ścieżkę kariery, jak to wygląda w perspektywie kilku lat. Najlepsi mają szansę zajść daleko i zarabiać w przyszłości całkiem przyzwoite pieniądze.

 

- Wielu rozjemców łączy sędziowanie na dużym boisku z parkietem. Czy jest to dobre rozwiązanie? A może lepiej od razu postawić na specjalizację?

 

- Osobiście uważam, że jedno i drugie dobrze się uzupełnia. Ponad 90 procent sędziów rozpoczynało swoją przygodę z gwizdkiem od trawy, a później dopiero decydowali się na futsal. Dla mnie to są tak naprawdę dwie zupełnie inne dyscypliny, a jedynym wspólnym mianownikiem jest piłka. Często zdając egzaminy na trawie musiałem się zastanawiać, czy to jest przepis z futbolu czy jednak z futsalu. Trzeba potrafić to umiejętnie rozdzielić, żeby na przykład nie zaliczyć pomyłki w czasie sprawdzianu wiedzy.

 

- Coraz częściej w klubach Futsal Ekstraklasy występują zawodnicy zagraniczni. Pojawiają się też na ławkach trenerzy z Hiszpanii, Portugalii czy Ukrainy. Znajomość angielskiego chyba nie zawsze wystarczy.

 

- W dzisiejszym świecie trudno jest sobie poradzić bez znajomości języka angielskiego. W szkole uczyłem się rosyjskiego, na studiach mogłem liznąć trochę angielskiego, ale uczyłem się przede wszystkim dla samego siebie. Jeżeli, ktoś chce być lepszym arbitrem, to musi się rozwijać w każdym kierunku. Znajomość przepisów, dobra forma fizyczna i angielski mogą każdemu otworzyć drzwi prowadzące na sędziowskie salony. Jeżeli chodzi o samą Futsal Ekstraklasę to w czasie meczu nie ma czasu na pogawędki. Wszystkie dyskusje z zawodnikami i trenerami staramy się ucinać w ramach zasady trzech słów. Na parkiecie górę biorą emocje. Zawodnicy często nie słuchają tego, co się do nich mówi, bo są w ferworze walki. Wtedy używamy trzech prostych sformułowań, które muszą dotrzeć do graczy. Trzeba jednak pamiętać o tym, że boisko to nie teatr, gdzie siedzimy spokojnie i podziwiamy sztukę. Wiemy, którego z zawodników czy trenerów na co stać. Analizujemy poszczególne sytuacje meczowe, robimy samoocenę i staramy się wyciągać wnioski, żeby nie dać się nabrać.

 

- Pan w swojej przygodzie z gwizdkiem sędziował setki meczów zarówno na trawie jak i parkiecie. Zdarzały się czasem na boisku jakieś zabawne sytuacje, o których nawet filozofom się nie śniło?

 

- Sędziowie zawsze wyjeżdżając na dany mecz są uczuleni, żeby nie popełnić jakiegoś rażącego błędu, bo później ktoś może powiedzieć: aha, znowu ten uwziął się na nas. Z drugiej strony chcielibyśmy, żeby o nas jak najmniej mówiono. Wyznaję taką zasadę, że kiedy nie mówi się o arbitrach po meczu, to dowód na to, że zawody były dobrze poprowadzone. Po ostatnim gwizdku powinno się mówić o zawodnikach, trenerach czy samym widowisku. Arbitrzy powinni być już wtedy w cieniu. Przypomniałem sobie, że na meczu futsalowym w I lidze, raz zdarzyło mi się zapomnieć monety do losowania. Atmosfera już na dzień dobry została rozluźniona, bo zawodnicy na środku zagrali w papier, kamień, nożyce. Dosyć fajnie to zostało przyjęte. Jeżeli chodzi o młodych arbitrów na trawie, to zdarza im się zapominać chorągiewek. Na całe szczęście kluby mają rezerwowy zestaw na stanie.

 

 

Zdjęcie: Archiwum prywatne