Marcin Mikołajewicz. "Robię swoje"

28.06.17Utworzono
/uploads/assets/265/mikołajewiczżmijewska.jpg
Brązowy medal mistrzostw Polski, tytuł króla strzelców (na koncie trzydzieści jeden bramek), a także najbardziej wartościowego gracza Futsal Ekstraklasy. I na dokładkę – awans wraz z reprezentacją Polski do barażów o udział w Mistrzostwach Europy. Doba powinna być dla niego dłuższa, bo oprócz treningów i spotkań ligowych, jest jeszcze praca zawodowa. I rodzina, wszak dwie córeczki też wymagają czasu oraz uwagi. Rocznik 1982. Już to napisaliśmy, napiszemy raz jeszcze - im straszy, tym lepszy. I nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Marcin Mikołajewicz.

- Jest szansa, by osiągnąć w sezonie więcej niż pan?

- Rzeczywiście, ten miniony był dla mnie doskonały. Lecz prawda jest taka, że w mojej kolekcji wciąż brakuje mistrzostwa Polski.

- Rozumiem zatem, że to jest cel numer jeden na nadchodzące rozgrywki?

- Celem nadrzędnym jest dla mnie w tej chwili awans z kadrą do Mistrzostw Europy. Na tym na razie się skupiam. Przy czym – oczywiście - chciałbym razem z chłopakami z drużyny poprawić nasze tegoroczne miejsce i ponownie powalczyć o medal dla Torunia.

- Toruń się ucieszył z tego medalu? Zresztą nie jedynego, bo wicemistrzami kraju zostali koszykarze.

- Bardzo się ucieszył. Dowodem na to niech będzie fakt, że po raz pierwszy w historii zaproszeni zostaliśmy do prezydenta. Liczymy, że miasto chętniej wyciągnie do nas rękę…

- Wróćmy jeszcze na moment do laurów, spytam mało oryginalnie – pan się ich spodziewał?

- Nie, nigdy w życiu. Przyznam natomiast, że mnie najbardziej cieszy ten brązowy krążek dla naszego klubu. Toruń czekał na niego wiele lat i on wiele dla tego miasta znaczy. Tak jak dla mnie wspólne świętowanie z kolegami efektu naszej pracy. Na pewno mogę być zadowolony z tego, że strzeliłem trzydzieści jeden bramek, to mój najlepszy wynik w Futsal Ekstraklasie. Nie ukrywam też, że ogromną przyjemność sprawiło mi przyznanie tytułu MVP, wiadomo, że przyznały to osoby związane z futsalem, z innych zespołów.

- Pan jako kapitan też oddawał swoje głosy w poszczególnych kategoriach. Nie kusiło, by i sobie przyznać punkty?

- Po pierwsze nie było takiej możliwości (śmiech). Po drugie – w naszej lidze gra wielu utalentowanych zawodników. Postanowiłem swoje głosy oddać na zdecydowanie młodszych, ale równie skutecznych graczy.

- Właśnie. Czy wiek ma jakiekolwiek znaczenie? Czy jak już się gra od paru lat to człowiek ma w sobie więcej luzu?

- Z pewnością ogromne znaczenie ma doświadczenie, które nabywa się wraz z kolejnymi sezonami spędzonymi na parkiecie. Doświadczenie natomiast daje dużo pewności siebie na boisku. Wiek za chwilę będzie miał znaczenie, bo zdrowie będzie nieco słabsze. Mam jednak nadzieję, że odpowiednie przygotowania sprawią, że będę dobrze wyglądał w najbliższych sezonach.

- Czuje pan na plecach oddech młodych futsalistów, ktoś szczególnie depcze po piętach?

- Bardzo bym sobie życzył i innym również, aby tak właśnie było. Bo przecież jeszcze wciąż mój rocznik nieźle sobie radzi, że wspomnę tylko o Danielu Krawczyku czy innych futsalistach Gatty. Potrzebujemy w futsalu młodej, świeżej krwi. Chciałbym, by inni osiągali jak najwyższy poziom, poziom reprezentacyjny. Jednak na razie robię swoje, nie oglądam się na innych. Teraz będę miał jeszcze większą mobilizację do pracy, bo spadło na mnie tyle wyróżnień i chcę sprawić, by następny sezon był tak samo świetny. A może i lepszy?

- Kiedy pomyślał pan, że brąz dla Torunia jest w waszym zasięgu. Początek ligi mieliście – co tu dużo mówić – mało udany…

- Początek był kiepski, chyba w pięciu meczach zdobyliśmy zaledwie trzy punkty; nic nie wskazywało na to, że koniec będzie dla nas tak szczęśliwy. Drużyna w drugiej rundzie pokazała charakter, wreszcie wszystko zaczęło funkcjonować tak jak sobie założyliśmy. Prawdopodobnie chodziło przede wszystkim o zgranie, mieliśmy przecież całkiem nowy zespół. Gra zaczęła się układać i po fazie zasadniczej wiedzieliśmy już, że stać nas na medal, jesteśmy już na tyle zaprawieni, iż możemy o niego walczyć.

- Podium zdobyliście pod wodzą Klaudiusza Hirscha. Czy dla pana to z kim pan trenuje jest ważne?

- Trener ma ogromne znaczenie. Nie dziwię się, że nasz były już szkoleniowiec został wybrany najlepszym trenerem sezonu, bo naprawdę poukładał nas, złożył w całość. I to zaprocentowało. Wiadomo, że zmiana Torunia na Gliwice to wybór trenera, to jest sport i każdy w pewnym momencie szuka nowych wyzwań. Nas obejmuje Łukasz Żebrowski, jest ambitny, ma ogromną wiedzę, którą będzie chciał nam przekazać. Dla mnie to nowa sytuacja.

- Proszę przyznać, na ile maczał pan palce w zatrudnieniu Łukasza Żebrowskiego?

- Jesteśmy jak rodzina, Łukasz jest ojcem chrzestnym mojej córki i to nie jest żadną tajemnicą. Po wiadomości od trenera Hirscha o tym, iż opuszcza Toruń, działacze robili wszystko, żeby ściągnąć trenera z czołówki. I Łukasz na pewno w gronie tych najlepszych się znajduje. Mieliśmy dobrego trenera i chcemy mieć dobrego trenera. Nie chcielibyśmy wkraczać ponownie na ścieżkę, gdy zespół będzie budowany. Stąd decyzja zarządu o postawieniu na Łukasza. Przy czym oczywiście trochę mnie o niego podpytali, ja mogłem tylko wyrazić pozytywną opinię.

- Nie boi się pan współpracy z przyjacielem? Wiadomo przecież, że szkoleniowiec i zawodnicy od czasu do czasu lubią mieć odmienne zdanie…

- Ja jestem pewny tylko jednego. Dla mnie taki układ oznacza jeszcze większą motywację i jeszcze cięższą pracę. Zrobię wszystko, by kolejne rozgrywki były udane: dla mnie, dla Łukasza, dla całego zespołu.

- Wkrótce losowanie barażowego rywala. Możecie trafić na Gruzję, Węgry, Chorwację, Rumunię, Czechy lub Francję. Zaprząta pan sobie głowę potencjalnym przeciwnikiem?

- Trzeba wygrać. Z takim podejściem będziemy się przygotowywać. Natomiast wszyscy zdajemy sobie sprawę, że najsilniejszym teamem w tym gronie jest Chorwacja. I oczywiście nie chcemy zagrać z nimi. Ale jeśli los sprawi, że przyjdzie nam zmierzyć się z Chorwacją - podejmiemy rękawicę. Pokazaliśmy w spotkaniu z Hiszpanią, że potrafimy wspiąć się na wysoki poziom. Z niecierpliwością czekamy na rywala. Miejmy nadzieję, że po kilkunastu długich latach Polska ponownie pojedzie na wielką imprezę.

- Trzeba będzie rezerwować urlop na wyjazd do Słowenii…

- Już rezerwuję (śmiech). Zakwalifikowanie się do pojedynków barażowych jest pierwszym, małym krokiem. Najważniejsze jest to, co nasz czeka teraz. Po losowaniu będziemy wiedzieć przeciwko komu gramy, więc całą swoją uwagę i zaangażowanie będzie można poświęcić rozpracowaniu wytypowanej kadry.

- Odpoczywa pan teraz od futsalu?

- Obserwuję to, co dzieje się w przerwie między rozgrywkami. I po transferach można wnioskować, że murowanym kandydatem do obrony mistrzostwa będzie Rekord Bielsko-Biała. Wzmocnili się, zresztą musieli to zrobić, przecież wystąpią w Lidze Mistrzów. Rekordowi udało się ściągnąć dwa bardzo silne nazwiska (Michała Kubika oraz Michala Seidlera - przyp.red.), wydaje się, iż będzie mocniejszy niż w tym roku. A kto po nim… Zobaczymy. Zbroi się beniaminek – Lex Kancelaria Słomniki, mają sponsora, który inwestuje w futsal. Okaże się, czy obrany przez nich kierunek jest słuszny. W historii były już bowiem podobne ekipy, lecz dosyć szybko znikały z mapy ekstraklasy. Na pewno będzie to wymagający, nieobliczalny zespół, z ciekawymi nazwiskami w składzie. Każdy będzie musiał się z nimi liczyć.

- Uda się w tym roku pojechać gdzieś na wakacje?

- Wybieramy się nad Bałtyk. Moja młodsza córeczka jest jeszcze mała, dlatego jeszcze nie podróżujemy gdzieś daleko po świecie. Tydzień odpoczynku, a później, z początkiem sierpnia wracamy do treningów.

- Dziękuję za rozmowę.

Tekst: Ewelina KOLANOWSKA

Fot.: Joanna ŻMIJEWSKA/FutsaLove