Monika Czudzinowicz: Tata zabierał mnie na mecze Jagiellonii

14.04.20Utworzono
/uploads/assets/2297/15894844_1487710014586622_5879810162650159267_n.jpg
Jej przygoda z piłką rozpoczęła się w Heliosie Białystok, gdzie występowała na trawie oraz parkiecie. Dzisiaj stawia na pracę z gwizdkiem i wkrótce może pojawić się w roli arbitra w Futsal Ekstraklasie. Poznajcie Monikę Czudzinowicz – dziewczynę z Podlasia, która przed kilkoma laty zakochała się w jednej z najbardziej widowiskowych gier na świecie. W szale wielkanocnych przygotowań znalazła kilka chwil na krótką rozmowę.

- W Pani przypadku droga do sędziowania była dosyć ciekawa, bo wszystko chyba gdzieś rozpoczęło się na boisku w barwach Heliosa Białystok, prawda?

 

- W wieku 16 lat zaczęłam grać w piłkę. Najpierw w Michałowie, później były różne kluby po drodze, aż wylądowałam w Heliosie Białystok. Na studiach postawiłam na futsal, który bardzo mi się spodobał ze względu na swoją dynamikę i różne niuanse taktyczne. Na parkiecie ciągle trzeba być pod grą, nie ma chwili na odpoczynek czy zawahanie, ponieważ można popełnić błąd. Też podczas studiów zobaczyłam informację o kursie futsalowego arbitra i razem z koleżanką postanowiłam spróbować swoich sił. A miłość do piłki pojawiła dzięki tacie, który zabierał mnie jako dziecko na mecze Jagiellonii Białystok. Już w szkole starałam się coś tam kopać, więc powoli ta miłość do sportu kiełkowała.

 

Zdarza się Pani sędziować mecze na parkiecie oraz boisku trawiastym. Gdzie ciągnie Panią bardziej i dlaczego?

 

- Kiedyś ciągnęło mnie bardziej na duże boisko, ponieważ jestem asystentką na szczeblu centralnym, ale dzisiaj skłaniam się dużo bardziej ku futsalowi. Bardzo pomaga mi na parkiecie fakt, że byłam arbitrem liniowym, ponieważ sposób poruszania jest bardzo podobny do tego w hali. Nie ma co ukrywać, że sędziowanie meczu futsalowego jest trudniejsze. Trzeba być maksymalnie skupionym przez pełne 40 minut, bo wszystko dzieje się szalenie szybko, a na podjęcie ostatecznej decyzji ma się ułamek sekundy. Czasem koledzy z trawy pytają o futsal, ale nadal wielu traktuje go jako zimowy przerywnik od trawy.

 

- Kiedy zobaczymy Panią w Futsal Ekstraklasie? Duży jest przeskok, jeżeli chodzi o skalę trudności w sędziowania, między I ligą, a najwyższą klasą rozgrywkową?

 

- Sędziuję mecze w I Polskiej Lidze Futsalu i spodziewam się przeskoku. W ekstraklasie gra się szybciej, zawodnicy więcej potrafią i raczej nie unikają twardych pojedynków jeden na jeden. Oglądam czasem mecze w najwyższej klasie rozgrywkowej w internecie oraz telewizji, więc mam już jakieś pojęcie o tym, czego mogę się spodziewać. Czasem w I lidze dzieją się rzeczy nieprzewidywalne. Momentami odnoszę wrażenie, że niektórzy zawodnicy bardzo często nurkują lub symulują. Liczą, że każdy atak rywala na piłkę będzie odgwizdany jako faul. Szczebel wyżej tego jest o wiele mniej.

 

- Trudno jest połączyć miłość do sędziowskiego gwizdka z pozostałymi zajęciami?

 

- W tej chwili nie mam już z tym problemów, ale w czasie studiów bywało z tym różnie. O wolnych weekendach mogę jednak zapomnieć. Obecnie jest chwila oddechu i czas na podładowanie baterii, ale tak naprawdę wszystko da się pogodzić przy dobrej organizacji. Staram sobie dzień ułożyć zawsze tak, żeby mieć czas na treningi i na sędziowanie. Na całe szczęście rodzina i znajomi są wyrozumiali, kiedy spóźniam się na imprezę w sobotę lub niedzielę, ale wszyscy wiedzą, że sędziowanie to moja pasja. Najbardziej kibicują mi rodzice. Zawsze mogę na nich liczyć.

 

- Jest szansa, żeby zadbać przynajmniej w minimalnym stopniu o formę, biorąc pod uwagę koronawirusa i wielkanocne zamieszanie?

 

- Staram się regularnie ćwiczyć. W dodatku mamy swoją grupę na portalu społecznościowym i ćwiczymy on-line pod okiem trenera od przygotowania fizycznego, więc nawet w dobie koronawirusa dbamy o tężyznę fizyczną. Niestety bieganie obecnie odpada, ale staram się też ćwiczyć indywidualnie w domu na tyle, ile mogę. Forma jest bardzo ważna dla każdego arbitra. Niektóre mecze wymagają sporego wysiłku, więc trzeba dbać o kondycję. Mam porównanie z trawą i wiem, że na parkiecie sędziowie wyciskają z siebie więcej potu, ponieważ wszystko dzieje się w zawrotnym tempie.

 

- Czego Pani zdaniem nie może zabraknąć na wielkanocnym stole? No i jak to bywało kiedyś z tym dyngusem? Wracało się do domu przemoczonym do suchej nitki?

 

- Przyznam szczerze, że bardzo lubię gotować i relaksuję się w kuchni. Wszystkie święta w domu przygotowuję tak naprawdę ja, bo sprawia mi to ogromną frajdę. Jeżeli chodzi o Wielkanoc to na stole nie może zabraknąć żurku, ale oczywiście na własnym, naturalnym zakwasie. Bitwy wodne też się zdarzały i czasem ciężko było wyjść z domu w lany poniedziałek.

 


Zdjęcie: Archiwum prywatne