Paweł Tokarewicz: Średnio co 2-3 miesiące jesteśmy oceniani

25.03.20Utworzono
/uploads/assets/2268/49415866991_6a204c484b_c.jpg
Przez cały mecz są na świeczniku, a ich praca rozpoczyna się na długo przed pierwszym gwizdkiem. Czasem podejmowane przez nich decyzje mogą mieć znaczący wpływ na końcowy wynik. Kiedy się pomylą, mówi o tym cała futsalowa Polska. Nie jest tajemnicą, że sędziowie nie mają w Futsal Ekstraklasie łatwego życia. O największych wyzwaniach, stojącymi przed rozjemcami rozmawiamy z Pawłem Tokarewiczem.

- Chyba nie jest łatwo być sędzią futsalowym w Polsce? Jakie są największe wyzwania w przypadku osób mieszkających na północy?

 

- Południe Polski to futsalowe zagłębie. Wyprawa na mecz z jednego krańca kraju na drugi trwa ponad 24 godziny. Podróż bardzo często rozpoczynamy z samego rana wsiadając w pociąg, autobus lub samochód. Po 5 czy 6 godzinach jesteśmy w miejscu docelowym, możemy mentalnie się przygotować do zawodów. Powrót do domu rozpoczynamy najczęściej już w nocy. Bywało, że do domu wchodziło się o 4 nad ranem, a czasem jeszcze tego samego dnia trzeba było iść do pracy. Ja zawsze staram się zaplanować całą podróż dosyć szczegółowo. Przygotowuję sobie dietę pudełkową, żeby w czasie spotkania nie być zbyt ociężałym. Nie jest to łatwe, czasem wymaga pewnych wyrzeczeń, ale każdy z nas wie, na co się pisze. 

 

- Jak daleka i kręta jest droga na szczyt? Co trzeba zrobić, żeby któregoś dnia poprowadzić hitowe starcie w Futsal Ekstraklasie?

 

- Wszystko zależy od tego, ile pracy włoży się już na samym początku w swój rozwój. Często arbitrzy, którzy rozpoczynają wspinaczkę w sędziowskiej hierarchii jeżdżą na mecze w towarzystwie bardziej doświadczonych kolegów. Będąc rozjemcą technicznym lub czasowym mogą podglądać pewne rzeczy, czegoś nowego się nauczyć, poczuć atmosferę meczu w najwyższej klasie rozgrywkowej. Warto wtedy pytać, śledzić to wszystko, co dzieje się w danych rozgrywkach. Im ciężej się pracuje, tym większa jest szansa na to, że szybciej pojawi się szansa poprowadzenia meczu w Futsal Ekstraklasie.

 

- Mecze telewizyjne to pewnie jakieś wyróżnienie dla arbitra, ale też chyba nieco większy stres?

 

- Nie każdy arbiter się do tego przyzna, ale dla każdego możliwość poprowadzenia meczu telewizyjnego jest pewnego rodzaju nobilitacją. Wystarczy spojrzeć na otoczkę takiego starcia. Kibice, bandy reklamowe, telewizja, więcej kamer. Na wielu osobach to może robić wrażenie, jeżeli spotkają się z tym po raz pierwszy. Inaczej wygląda też wtedy odprawa, ponieważ zawsze uczestnicy w niej również przedstawiciel telewizji. Czy dodatkowy stres? Może trochę. W moim przypadku staram się nie zwracać na to uwagi i skupić się na swojej pracy. To tak naprawdę taki sam mecz jak każdy, ale po prostu ładniej opakowany.

 

- Jak arbitrzy dbają o formę podczas sezonu ligowego? Często są egzaminowani i poddawani ocenie?

 

- Mamy nawet 4-5 zgrupowań w ciągu jednego sezonu, a każde kończy się egzaminem. Średnio co 2-3 miesiące jesteśmy oceniani i to kompleksowo. Bada nam się tkankę tłuszczową, bierzemy udział w testach kondycyjnych oraz sprawdzianach ze znajomości przepisów. Do tego wszystkiego trenujemy podczas kampanii indywidualnie. Każdy musi dbać o swoją kondycję fizyczną, żeby wytrzymać trudy ligowego starcia. Osobiście rozpisuję sobie każdego tygodnia harmonogram treningu. Do tego wszystkiego dostajemy zestawy ćwiczeń z Polskiego Związku Piłki Nożnej dedykowane arbitrom. Każdy z nas stara się optymalnie przygotować do ligowego meczu.

 

- Błędy sędziowskie są od zawsze wpisane w sport. Nie inaczej jest w futsalu, gdzie wszystko dzieje się niezwykle szybko, a nawet powtórka wideo nie jest w stanie rozwiać wątpliwości. Jak Pan podchodzi do pomyłek?

 

- Temat niezwykle ciężki dla każdego z nas. Każdy arbiter chciałby pojechać na zawody i nie popełnić żadnego błędu, ale niestety jest to praktycznie niemożliwe. Błędy zdarzają się w każdym spotkaniu mniejsze lub większe. Najbardziej bolą te, które mają wpływ na końcowy wynik. Kiedy taki się już zdarzy, proszę mi wierzyć, każdy sędzia mocno to przeżywa. Czasem ciężko jest się z tym pogodzić. Nikt nie jedzie na mecz z zamiarem skrzywdzenia, którejś z drużyn. Trzeba cały czas nad sobą pracować i wyciągać wnioski nawet z błahych pomyłek.

 

- Czytałem swego czasu zabawny komentarz w internecie, że czasem, żeby został odgwizdany szósty faul i podyktowany przedłużony rzut karny, to trzeba komuś urwać nogę. Można chyba dzisiaj obalić ten mit.

 

- Każdy kto ogląda mecz może odnieść wrażenie, że pierwsze faule są przez nas odgwizdywane szybciej. One mają mniejszą wagę niż przewinienie 5 czy 6. Wiele zależy też od stylu prowadzenia danego spotkania. Czasem arbitrzy celowo odgwizdują szybko każdej ze stron kilka fauli, żeby utemperować nieco zawodników. Jednak, kiedy widzimy, że obydwie drużyny podejmują rękawice i walczą twardo, ale zgodnie z przepisami, to pozwalamy im tak grać. Innym razem zdarza się takie starcie, gdzie od samego początku iskrzy na parkiecie, więc trzeba w porę interweniować. Staram się zawsze szukać złotego środka. Nie jest wcale tak, że 6. przewinienie musi oznaczać urwanie nogi przeciwnikowi.

 

Zdjęcie: Piast Gliwice