Final Four jeszcze nie dla nas. Jeszcze...

24.11.18Utworzono
/uploads/assets/1442/szlapik.jpg
Rozmowa z Andrzejem Szłapą, trenerem mistrza Polski - Rekordu Bielsko-Biała.

Kiedy sięgał po pierwszy tytuł mistrzowski prezydentem Stanów Zjednoczonych był Bill Clinton, natomiast na ekrany kin wchodził Gladiator. Jako zawodnik w futsalu osiągnął praktycznie wszystko. Grał z powodzeniem w reprezentacji Polski i pojechał na pierwsze, historyczne mistrzostwa Europy. Dzisiaj Andrzej Szłapa pisze nowy, sportowy scenariusz i święci sukcesy, jako szkoleniowiec Rekordu Bielsko-Biała. Pod jego wodzą zespół z Cygańskiego Lasu awansował do fazy Elite Round futsalowej Ligi Mistrzów. Pamięta jednak czasy, kiedy w barwach Interu Tychy rozgrywał mecze ligowe na piątym piętrze ośrodka sportowego w Lędzinach i musiał zrzucać się na paliwo jadąc na wyjazd.


Zapraszamy na obszerny wywiad ze szkoleniowcem aktualnego mistrza Polski.


- Po swój pierwszy mistrzowski tytuł sięgał Pan w sezonie 1999/2000 w barwach Clearexu Chorzów. Gra wyglądała wtedy trochę inaczej? Mniejszą wagę przykładało się do taktyki? No i wreszcie jak wyglądała cała otoczka?
- Prezes Zdzisław Wolny zainteresował się moją osobą, kiedy występowałem na zapleczu futsalowej ekstraklasy, w barwach Interu Tychy. Rozgrywki I-ligowe były wtedy całkowicie amatorskie, na tym szczeblu grali głównie zawodnicy z trawy, pasjonaci zakochani w futsalu. Pamiętam, że na mecze wyjazdowe jeździliśmy własnymi samochodami i składaliśmy się na paliwo, ale czasem dostawaliśmy jakiś zwrot, ponieważ klub miał drobnego sponsora. Do Clearexu dołączyłem w sezonie 1999/2000, dokładnie na początku drugiej rundy, a chorzowianie zmierzali właśnie po mistrzowski tytuł. Ta decyzja we mnie trochę dojrzewała, bo grałem na dużym boisku w III lidze - w Górniku MK Katowice, więc futsal traktowałem głównie jako zabawę. Inter rozgrywał swoje domowe mecze w hali w Lędzinach, gdzieś na piątym pietrze ogromnego budynku. Na trzecim znajdował się basen. Czymś niesamowitym było przejście z amatorskiego Interu do Clearexu, który na tamte czasy był jedynym profesjonalnym klubem w naszym kraju. W Chorzowie było wszystko poukładane, na mecze przychodziło sporo osób, czuło się wsparcie kibiców. Na wyjazdy jeździło się autokarem, człowiek nie musiał martwić się o sprzęt, można było się skupić jedynie na grze. Pamiętam moment, kiedy na mojej szyi zawisł pierwszy złoty medal, mieliśmy naprawdę fajną drużynę. Adam Kryger, Krzysztof Kuchciak czy legendarny Andrzej Antos, tak wyglądał jej trzon. Po przejściu do Clearexu moje futsalowe życie kompletnie się zmieniło. Dobrze wspominam ten okres.


- W 2001 roku futsalowa reprezentacja Polski sprawiła sporą niespodziankę i wywalczyła bilet na mistrzostwa Europy. Był Pan częścią tego zespołu. Spodziewał się Pan wtedy, że na kolejny awans na wielką imprezę będzie trzeba czekać tak długo?
- Awans był wielkim sukcesem, ale pamiętajmy o tym, że mieliśmy w tamtym okresie świetnych zawodników. Nie baliśmy się żadnego przeciwnika, chociaż taktycznie wyglądaliśmy gorzej. Skupialiśmy się na grze w defensywie, indywidualnych umiejętnościach oraz akcjach dwójkowych. Trener Roman Sowiński potrafił nas tak ustawić, że bazowaliśmy na swoich mocnych stronach. Wszyscy zawodnicy reprezentacji przyjeżdżali na zgrupowanie z radością, bo dla nich futsal był pasją. Połowa kadrowiczów grała również w piłkę nożną na dużym boisku i to często na zapleczu ekstraklasy. Wszyscy musieli się gimnastykować, żeby zrywać się na kadrę. Mnie nie do końca się to udawało. Polonia Bytom, której byłem zawodnikiem, nie zwolniła mnie na decydujący mecz z Portugalią, ponieważ grała w lidze z Arką Gdynia lub Lechią Gdańsk, już dokładnie nie pamiętam. Pokonaliśmy Portugalię 3:0, strasznie żałowałem, że nie mogłem zagrać w tej potyczce. Pojechałem jednak na mistrzostwa Europy, dołożyłem też do tego awansu swoją cegiełkę. Szkoda, jednak, że ten awans nie przełożył się na większy i bardziej dynamiczny rozwój futsalu w Polsce. Gdyby tak się stało, dzisiaj bylibyśmy w zupełnie innymi miejscu.

 

- Sukcesy w Clearexie, w którego barwach miał Pan okazję zagrać w europejskich pucharach. Medale zdobywane w Wiśle Krakbet Kraków oraz Rekordzie Bielsko-Biała. Po drodze miał Pan jeszcze okazję wznieść w górę wielokrotnie puchar i superpuchar. Ciężko było zawiesić „halówki” na przysłowiowym kołku?
- Łatwo nie było zerwać z parkietem, bo jakiś tam poziom jeszcze prezentowałem. Nadszedł jednak ten moment, kiedy prezes Janusz Szymura zaproponował mi funkcję szkoleniowca pierwszego zespołu. Wiedziałem już wtedy, jak wygląda praca w Rekordzie. Miałem pełną wiedzę o zapleczu sportowym, doskonałych warunkach w klubie – to wszystko wyglądało profesjonalnie. Ta propozycja była dla mnie szansą, żeby sprawdzić się na niwie trenerskiej. Ciągle ciągnie mnie na boisko. Jeszcze staram się czasem pokopać piłkę na treningach, kiedy mamy jakieś drobne ubytki kadrowe. Wiadomo, że to już nie ten poziom, nie ta szybkość i jestem wolniejszy od wszystkich. Ponadto grywam w turniejach oldbojów i ciągle futsal sprawia mi sporą przyjemność.


- Pamięta Pan swój pierwszy mecz na ławce trenerskiej Rekordzistów? Stres był większy, niż przed wejściem na boisko w roli zawodnika? Niektórzy twierdzą, że to zupełnie inny świat, inny rodzaj adrenaliny.
- To była końcówka sezonu, z klubu odchodził Adam Kryger, a my mieliśmy już pewne 3. miejsce. Poprowadziłem, więc zespół w kilku ostatnich spotkaniach. Takim pierwszym poważnym sprawdzianem dla mnie jako trenera Rekordu był Final Four Pucharu Polski w Chojnicach. W półfinale wygraliśmy z Red Devils i powiódł się manewr z wycofanym bramkarzem. W finale musieliśmy uznać wyższość Wisły. Mecz był wyrównany, szalę zwycięstwa na korzyść krakowian przechylił Oleksandr Bondar, świetnie wykonując stałe fragmenty gry.


- Jak wygląda typowy dzień trenera aktualnego mistrza Polski? Trudno jest pogodzić obowiązki zawodowe i rodzinne?
- Nie jest łatwo to wszystko ze sobą pogodzić. Wiele czasu spędzam przed komputerem, analizując grę swojego zespołu, przygotowując taktykę na najbliższy mecz czy śledząc poczynania innych drużyn. Żona wie, że sporo czasu poświęcam klubowi, ale jeżeli to tylko możliwe to staram się oddzielać życie zawodowe od tego rodzinnego. Mnie najlepiej pracuje się nad ranem, więc wstaję bardzo wcześnie, 4:00- 5:00 i działam. Sporą uwagę przywiązuję do analizy gry przeciwnika oraz odpowiedniego przygotowania treningu. Z reguły skupiam się na najbliższym rywalu i meczu. Jasne, że plan jest długofalowy, ale przede wszystkim liczy się dla mnie to, co jest teraz.


- Niedawno zakończyła się wspaniała przygoda Rekordu w europejskich pucharach. Bielszczanie pod Pana wodzą w świetnym stylu awansowali do fazy Elite Round i znaleźli się w gronie 16 najlepszych zespołów w Europie. Los nie był jednak dla Was łaskawy, bo trafiliście do grupy śmierci z Barceloną, Gazpromem Jugorsk i Ekonomacem Kragujevac.
- Dwa i pół roku temu doszło do przemian w klubie. Piotr Szymura zakończył karierę i nakreśliliśmy sobie plan, który zakładał, że w ciągu 3 lat awansujemy do fazy Elite Round UEFA Futsal Champions League. Minęły 2 sezony i udało nam się zrealizować główny cel – awansować do grona 16 najlepszych zespołów w Europie. Dużo nam dała porażka w Main Round, przed rokiem, na Słowacji. Apetyty mieliśmy spore, chcieliśmy awansować już wtedy do kolejnej fazy, ale nie udało z różnych przyczyn. Brakowało nam doświadczenia, na pewno trochę szczęścia. Drużyna jednak już wtedy poczuła, że stać nas na wiele i wszyscy poczuli sportową złość, którą udało się wyładować w lidze. Przez sezon zasadniczy przeszliśmy jak burza, czuliśmy się mocni i pewnie zdobyliśmy mistrzostwo. Przed nową kampanią odeszło od nas dwóch doskonałych zawodników. Michal Seidler i Rafał Franz w pewnym stopniu decydowali o sile tej drużyny. Wydawało się więc, że mamy mniejsze szanse na osiągnięcie dobrego wyniku w europejskich pucharach. Wydaje mi się jednak, że bardziej dojrzeliśmy jako zespół, weszliśmy na wyższy poziom, nabraliśmy niezbędnego doświadczenia. To wszystko przełożyło się na awans do Elite Round. Wygraliśmy pierwszy turniej eliminacyjny w Bielsku, później nie przegraliśmy żadnego spotkania w Rydze. Tam nie było już słabych zespołów. Niskars może nie był w wysokiej formie, ale nie brakowało tam zawodników ogranych w UEFA Futsal Cup. Z mistrzem Rumunii spodziewałem się trudnej przeprawy i tak też było. Informatica poradziłaby sobie w Elite Round i na pewno nie przegrywałaby wysoko. Zaprocentował również sparingowy dwumecz z Barceloną. Pierwsze spotkanie przegraliśmy 0:11. Graliśmy otwarty futsal, wszyscy byli do mojej dyspozycji i kompletnie nie zdało to egzaminu. Barca rozjechała nas fizycznie, trochę taktycznie, ale ten łomot nam pomógł. Same losowanie przyjęliśmy ze spokojem, bo bardzo chcieliśmy zagrać znowu z Hiszpanami, ale już o stawkę.


- Już pierwszy mecz z rosyjskim potentatem, Gazpromem Jugorsk chyba uświadomił wszystkim, że nie pojechaliście do Hiszpanii na wycieczkę. Z wyniku 1:4 doszliście na 3:4. Remis był w zasięgu?

- Przed turniejem wydawało nam się, że to jest zespół, z którym możemy powalczyć. Tak wnioski nasuwały się po analizie rywala, ale dzisiaj, już po meczu, nie wiem czy bym to potwierdził. Zagraliśmy z nimi bardziej otwarcie i wierzyliśmy, że możemy wygrać to spotkanie. Byliśmy przygotowani na ich stałe fragmenty gry, ale i tak zdobyli po nich bramki. Mają je opanowane prawie do perfekcji. Nie daliśmy rady, bo Gazprom jest obecnie poza naszym zasięgiem. W przewadze zdobyliśmy dwa gole. Te akcje były zaplanowane, ale dopisało nam również trochę szczęście.


- Starcie z wielką Barceloną było dobrą reklamą polskiego futsalu. Żelazna defensywa, błyskawicznie wyprowadzane kontrataki, porażka 1:3. Chyba mały niedosyt po końcowej syrenie?
- Chyba wszyscy podchodzili do tego meczu z obawą, bo graliśmy z wielką Barceloną, która wsparingach zlała nas niemiłosiernie. W dodatku jeżeli wygrywa się z kimś w taki sposób, to czuje się moc, przestraszeni, staraliśmy się jak najlepiej przygotować do tego meczu. Zmieniliśmy taktykę, od pierwszych minuty byliśmy mocno cofnięci, bo z takim przeciwnikiem nie można grać otwartego futsalu. Duży szacunek dla moich zawodników, bo pracowali przez pełne 40 minut. Popełniliśmy kilka błędów i prawie wszystkie zostały wykorzystane przez rywala. Ten stały fragment gry, po którym zdobyli gola nie uważam jednak za błąd, bo rozegrali go po prostu perfekcyjnie. Mieliśmy prosty plan na ten mecz: żelazna defensywa, pełna koncentracja, każdy kryje swego i przekazanie krycia jedynie w ostateczności. Zawodnicy zrealizowali ten plan prawie w 100 procentach. Pojawiła się nawet szansa na sprawienie niespodzianki, ale żeby tak się stało musiało nam dopisać jeszcze więcej szczęścia. W pierwszej odsłonie tylko się broniliśmy, sporadycznie wyprowadzaliśmy kontrataki i Bartłomiej Nawrat bronił jak w transie. Druga połowa w naszym wykonaniu była już lepsza. Pozwoliliśmy sobie na nieco więcej z przodu. Przeprowadziliśmy kilka ciekawych akcji, nie ograniczyliśmy się do grania z kontry i przy wyniku 1:1mieliśmy podbramkowe sytuacje. Przy drugim golu dla Barcy dał o sobie znać geniusz Ferrao. Brazylijczyk obrócił się na Arturze Popławskim, ograł Nawrata i posłał piłkę do siatki.

 

- Doskonałe zawody przeciwko Barcie rozegrał Alex Viana. Nie bał się pojedynków jeden na jeden, grał bez respektu dla rywala i miał ciąg na bramkę. Były król strzelców słowackiej ekstraklasy dołączył do zespołu z Cygańskiego Lasu latem. W naszej rodzimej ekstraklasie chyba jeszcze nie pokazał wszystkiego, co potrafi.
- On jeszcze nie pokazał pełnego wachlarza swoich możliwości. Cały czas się aklimatyzuje w naszym zespole. Ma spory potencjał, ale również braki taktyczne, jednak nad tym cały czas pracujemy. Alex Viana to przyszłość Rekordu. Mam nadzieję, że zostanie w Bielsku na kilka lat. Jest młody, dobrze wyszkolony technicznie, potrafi dograć futsalówkę na nos, umie uderzyć z prawej i lewej nogi. Tych atutów wymieniłem jednym tchem kilka, więc to normalne, że bardzo na niego liczymy. Brazylijczyk już pokazał w meczach kontrolnych z Barceloną, że potrafi grać jeden na jeden i dynamiką dorównuje hiszpańskim zawodnikom. Kompleksów nie ma i to jest bardzo ważne, bo często kiedy dochodzi do ważnego meczu to młodzi gracze mają splątane nogi. Zawodnicy, którzy potrafią grać jeden na jeden to bogactwo futsalu. Oby takich futsalistów było w Polsce jak najwięcej. Nie jest tajemnicą, że nie jest prosto zakontraktować dobrego zawodnika w polskim futsalu, bo ciągle jeszcze przegrywamy z piłką trawiastą.


- UEFA Futsal Champions League to obecnie trochę inny futsalowy świat, niż Polska. Zobaczymy w ciągu najbliższych 5 lat mistrza kraju w Final Four tych rozgrywek?
- Na dzień dzisiejszy nie jesteśmy w stanie awansować do Final Four. Jednak grając regularnie w Elite Round, zdobywając bezcenne doświadczenie i stawiając na ciągły rozwój, tak jak to się dzieje w Rekordzie, powinno być coraz lepiej. Cieszy fakt, że w Polsce widać progres w wielu klubach. Rywalizacja o czołowe lokaty w lidze jest coraz bardziej zacięta. Musimy regularnie grać w europejskich pucharach i mierzyć się z najlepszymi. Innej drogi nie ma. Miejmy nadzieję, że punkty zdobyte w tym sezonie przez Rekord pozwolą rozpocząć pucharową przygodę mistrzowi Polski od Main Round. Czasem już jednak w eliminacjach zdarzają się drużyny naszpikowane graczami z Kraju Kawy i o awans wcale nie jest łatwo. Rekordowi sporo dobrego dały regularnie rozgrywane dwumecze z zespołem Era-Pack Chrudim. Kiedyś nie potrafiliśmy z nimi wygrać, wydawało się, że mamy ich na widelcu, ale i tak górą byli Czesi. Od pewnego czasu to my wygrywamy różnicą kilku bramek. Drużyn z europejskiego topu jeszcze nie potrafimy ogrywać, ale jeżeli nasza liga nadal będzie się rozwijać, podobnie jak reprezentacja, to jestem dobrej myśli.


- Rekord w tym sezonie Futsal Ekstraklasy broni mistrzowskiego tytułu. Zdobyć mistrzostwo kilka razy z rzędu nie jest łatwo. Można mieć dobrych zawodników, szeroką kadrę, ale reszta ligi nie śpi. Hasło bij mistrza jest aktualne.
- Każdy chce wygrać z mistrzem, każdy chce pokonać drużynę, która jest na topie. Przerabiałem to jako zawodnik w Clearexie oraz Wiśle. Teraz przerabiam to w Rekordzie już jako szkoleniowiec. Wiadomo, że do spotkań z nami rywale podchodzą dobrze przygotowani pod względem taktycznym i w pełni zmobilizowani. My do każdej potyczki staramy się podchodzić najlepiej jak potrafimy. Wiadomo, że ciężko jest się w 100-procentach zmobilizować na każdy mecz. Pojawia się zmęczenie fizycznie i psychiczne, ale trzeba sobie z tym radzić. Nie ma słabych zespołów, bo każdy ma jakieś atuty. Zawodnicy doskonale zdają sobie z tego sprawę.

 

- Obsada bramki. Chyba śpi Pan spokojnie wiedząc, że ma do dyspozycji Bartłomieja Nawrata i Michała Kałużę. Wiele osób zastanawia się, dlaczego podstawowy golkiper reprezentacji Polski jest rezerwowym w Rekordzie?
- Ułatwiłem sobie zadanie, bo Bartek i Michał bronią na zmianę w tym sezonie. Mam dwóch klasowych golkiperów, obaj są w formie, więc mam spore pole manewru. Oczywiście, że Nawrat jest bardziej ograny, ale wkrótce zacznie się kadra, więc Kałuża także będzie miał na swoim koncie więcej rozegranych spotkań. Obaj są świadomi tego jak działa ten system, współpracują ze sobą na treningach iwszy stko jest w jak najlepszym porządku. Bartek bronił w Lidze Mistrzów, bo znajdował się w trochę wyższej formie i jest bardziej doświadczony. W Futsal Ekstraklasie będą bronić na zmianę, chyba, że któryś wpadnie w jakiś dołek formy, to wtedy będziemy na bieżąco reagować.


- Rekord słynie z pracy z piłkarskim narybkiem. Drużyny młodzieżowe regularnie zdobywają mistrzostwo Polski w futsalu. Trudno jest zachęcić tych chłopaków, żeby postawili na futsal? Ilu z nich ma szansę na stałe zagościć w Futsal Ekstraklasie?
- Mamy o tyle łatwiej, że Rekord jest dobrze zorganizowanym klubem, jesteśmy mistrzem Polski i coraz więcej zawodników świadomie decyduje się postawić jednak na futsal. Bardzo się cieszę, że jakiś czas temu na taki krok zdecydowali się Jan Dudek czy Tomasz Gąsior, bo to są gracze, którzy się wyróżniali. To jest nasz złoty rocznik 98. O tym już mówiłem, że czasem przegrywamy walkę o zawodnika z dużym boiskiem, ale żaden piłkarz, który zdecyduje się spróbować swoich sił na trawie nie ma zamkniętej drogi w futsalowym Rekordzie. Wiadomo, że młodzieżowy futsal a ekstraklasa to są dwie inne bajki. Czasem zapraszam drużynę U18 na trening z pierwszym zespołem. Ci młodzi chłopcy zdają sobie sprawę z tego, że różnica jest w tempie gry, jakości, podaniu, ruchu bez piłki. Uważam, że futsal to przede wszystkim doświadczenie. Ci doświadczeni gracze na całym świecie dają jakość. W Polsce wystarczy spojrzeć na Gattę Active Zduńska Wola. Jasne, że zdarzają się futsaliści, którzy w młodym wieku robią różnicę, szybciej wskakują na wyższy poziom. W Polsce do tej grupy na pewno można zaliczyć Mikołaja Zastawnika, czy Michała Marka. U nas jest jeszcze Łukasz Biel, który też cały czas aspiruje do gry w kadrze. Jednak ci najbardziej doświadczeni, jak Paweł Budniak, Oleksandr Bondar czy Jan Janovsky, którzy zjedli zęby na futsalu, powinni dawać jakość i ja od nich oczekuję najwięcej.

 

Rozmawiał: Rafał Szlaga

Zdj. Rekord Bielsko-Biała