Łukasz Szczołko: Wszyscy popełniamy błędy

20.04.20Utworzono
/uploads/assets/2308/Łukasz Szczołko hala.jpg
Jako arbiter techniczny brał udział w Akademickich Mistrzostwach Europy w piłce nożnej, które w 2019 roku odbyły się w Hiszpanii. Z bliska widział jak działa system VAR. Łukasz Szczołko (na zdjęciu z lewej) to młody sędzia, który na trawie coraz częściej ma okazję pracować na szczeblu centralnym. W Futsal Ekstraklasie głównie widzieliśmy go w obecnej kampanii za sędziowskim stolikiem, ale plany ma ambitne. Wierzy w rozwój nowych technologii, które pomogą wyłapywać i eliminować sędziowskie błędy.

- Jak rozpoczęła się Pana przygoda z gwizdkiem? Ktoś Pana do tego zachęcił, czy może była to dosyć spontaniczna decyzja?

 

- Nauczyciel wychowania fizycznego w szkole średniej zaproponował mi udział w kursie sędziowskim, kiedy miałem 17 lat. Tą osobą był Pan Robert Podlecki, który już wtedy był czynnym arbitrem, a dzisiaj sędziuje między innymi mecze w Futsal Ekstraklasie. Od dziecka sport był mi bliski, a w szczególności piłka nożna. Zawsze z sympatią patrzyłem na panów w czerni z gwizdkiem. Jasne, że na pierwszym planie zawsze są zawodnicy, ale sędziowie też są ważnym elementem całego widowiska. Nadmienię jeszcze, że moi bracia też zajmują się sędziowaniem, więc można powiedzieć, że jest to już rodzinna pasja. Czasem są moimi asystentami w meczach III ligi.

 

- Wspinaczka w sędziowskiej hierarchii wymaga sporych wyrzeczeń? Jak wiele pracy trzeba włożyć, żeby coś osiągnąć?

 

- Na początku, kiedy ktoś musi pogodzić kurs sędziowski ze studiami czy pracą mogą pojawiać się drobne problemy, ale jeżeli ktoś ustali sobie plan dnia i wyznaczy priorytety to jest trochę łatwiej. Na pewno trzeba sporo pracować, ciągle poszerzać swoją wiedzę i w pełni zaangażować się w to, co aktualnie się robi. Jeżeli chodzi o testy to teorię trzeba mieć w małym palcu. W zależności od tego, czym wyższy szczebel wtajemniczenia, tym poprzeczka idzie bardziej w górę. Zostałem jakiś czas temu zaproszony do uczestnictwa w projekcie CORE Polska 5 (Centre of Refereeing Excellence). Jest to specjalne zgrupowanie dla perspektywicznych sędziów, którzy są przygotowywani do roli rozjemcy na szczeblu centralnym. Zostaliśmy poddani licznym testom teoretycznym, również w języku angielskim, sprawdzianom kondycyjnym, pomiarom tkanki tłuszczowej, ale przede wszystkim każdy z uczestników kursu miał poprowadzić mecz. Później przygotować samoocenę i materiał wideo, który wspólnie analizowaliśmy z najlepszymi instruktorami z Polski oraz z zagranicy. Uważam, że dużą przewagę nad innymi arbitrami zyskałem dzięki możliwości sędziowania futsalu. Szczególnie w przerwie zimowej, kiedy koledzy z trawy "odpoczywają" ja zdobywam kolejne, cenne doświadczenie z gwizdkiem. Co do wyrzeczeń. To rodzina jest przyzwyczajona do mojej pasji, a narzeczona jest bardzo wyrozumiała i zawsze mnie wspiera. Często w dużej piłce na szczeblu centralnym wyjeżdżamy na mecze ligowe dzień wcześniej. Pamiętam, że ostatnie walentynki spędziłem na szkoleniu sędziowskim, ale odbiliśmy to sobie później z narzeczoną. Wiem, że kilku kolegów nie miało tak łatwej przeprawy w domu. Dla mnie sędziowanie nie jest pracą. Bardziej traktuję to jako hobby i przyjemność.

 

- W 2019 roku miał Pan okazję sędziować mecze na Akademickich Mistrzostwach Europy. Pewnie cenne doświadczenie i okazja, żeby zobaczyć chociażby z bliska jak działa system VAR.

 

- Każda drużyna mogła zabrać na imprezę jednego rozjemcę. Do Hiszpanii zabrała mnie ekipa AZS UMCS Lublin. Na tym turnieju głównie sędziowali arbitrzy z hiszpańskiej II ligi, więc ze szczebla centralnego i był testowany system VAR. Wielokrotnie miałem przyjemność być sędzią technicznym u boku najlepszych rozjemców w Hiszpanii. Mogłem się z bliska przyjrzeć jak działa VAR. Słyszałem wszystkie komunikaty wymieniane pomiędzy arbitrami na boisku, a tymi w wozie z systemem. Byłem też wyznaczany do roli obserwatora sędziów, którzy go obsługiwali. Miałem okazję zobaczyć jak to wszystko funkcjonuje, jaką pracę wykonuje operator powtórek. Poznałem również kolegów po gwizdku z całej Europy, no i była też okazja, żeby podszlifować język angielski.

 

- Pana zdaniem nowe technologie są dzisiaj potrzebne arbitrom na parkiecie czy na trawie?

 

- Wszyscy popełniamy błędy. Najważniejsze, żeby popełniać ich jak najmniej. Jeżeli istnieje system, który może pomóc podjąć sędziemu prawidłową decyzję to jest to na pewno dobre rozwiązanie. W futsalu wszystko dzieje się bardzo szybko, a na podjęcie decyzji jest niewiele czasu. Jednak moim zdaniem, technologia powinna pójść w ruch dopiero wtedy, kiedy decyzja może mieć znaczący wpływ na końcowy wynik. W dużej piłce mamy jasno określone kryteria, kiedy daną sytuację podaje się dogłębnej analizie. Mam tutaj na myśli na przykład czerwoną kartkę, obiekcje czy bramka została zdobyta prawidłowo czy ocena starcia, do którego doszło w polu karnym. Podobnie to powinno wyglądać w futsalu, gdzie tylko te największe kontrowersje powinny być analizowane.

 

- Niektórzy zawodnicy czy trenerzy lubią, mówiąc delikatnie wejść w polemikę z arbitrem. Jest na to jakaś złota recepta. No i kogo do tej pory musiał Pan najczęściej przywoływać do porządku?

 

- Na dużym boisku sędzia główny ma ograniczony kontakt ze strefą techniczną i ławką rezerwowych. Jeżeli już się pojawia w tym rejonie to po to, żeby upomnieć żółtą kartką trenera lub zawodnika. Od momentu, kiedy wprowadzono kary indywidualne w futsalu to niezwykle ważna stała się rola arbitra technicznego, który musi tonować nastroje na ławkach i wytrzymywać ciśnienie podczas potyczki. Rozmawiać i działać prewencyjnie, bo każdemu meczowi towarzyszą emocje. Często ze strefy technicznej niektóre rzeczy na boisku wyglądają inaczej niż z poziomu parkietu. Sędziowie są lepiej ustawieni, powinni widzieć więcej, żeby podjąć prawidłową decyzję. Nie będę ukrywał, że często w drodze na mecze rozmawiamy o zawodnikach i trenerach. Ludzie są różni. Jedni są bardziej spokojni, a u innych emocje czasem biorą górę. Warto o tym wiedzieć i być na to przygotowanym. Więc czasem ostrzegamy się nawzajem. Z drugiej strony każdy przed pierwszym gwizdkiem ma czystą kartę, bo mecz – meczowi nie jest równy. Do tej pory musiałem usunąć dwóch trenerów ze strefy technicznej, którzy nie zachowali się odpowiedzialnie i uważam, że o dwóch za dużo. To nie jest nic przyjemnego, ale jeżeli ktoś przekracza pewną granicę to niestety nie możemy pozwolić na takie zachowania, bo później jesteśmy z tego rozliczani w czasie oceny. Uważam, że wprowadzenie kar indywidualnych dla osób funkcyjnych jest dobrym rozwiązaniem.

 

- Zdarzają się takie mecze, które na długo zostają w pamięci zawodników, ale również arbitrów. Dla Pana do tej pory, w którym spotkaniu poprzeczka poszybowała najwyżej w górę i dlaczego?

 

- Największe emocje towarzyszyły meczowi Pucharu Polski, pomiędzy Widzewem Łódź i Śląskiem Wrocław. To była moja pierwsza styczność jako arbitra technicznego z zespołem z trawiastej ekstraklasy. Pełen stadion, kibice gości, mecz telewizyjny, w dodatku system VAR, więc otoczka mogła robić wrażenie. Z drugiej strony pamiętam też to spotkanie, bo było rozgrywane w środku tygodnia. Wyjechaliśmy wyjątkowo w dniu meczu i w czasie drogi pojawił się stres, ponieważ, gdy wjechaliśmy na obwodnicę wydarzył się wypadek i staliśmy w gigantycznym korku. Na całe szczęście mieliśmy spory czasowy zapas, a na stadionie zameldowaliśmy się w regulaminowym czasie.

 

Zdjęcie: Archiwum prywatne